Na blogu Sergiusza Pinkwarta pojawiła się recenzja z koncertu Atom String Quartet w ramach Alechemik Jazz Festiwal.

Mają po dwadzieściaparę lat i uprawiają dyscyplinę muzyczno-sportową, w której najbliższa konkurencja jest podobno w Nowym Jorku. Ale tamtego improwizującego na jazzowo kwartetu smyczkowego z Juliard School of Music nie znam i raczej mam małe szanse, by poznać osobiście, a nasz warszawski Atom String Quartet znam, lubię i od wczorajszego koncertu w klubie jazzowym Tygmont, mogę ze spokojnym sercem polecić każdemu miłośnikowi dobrej muzyki.
Skrzypków jazzowych, w tradycji Stefana Grapellego, Jean-Luca Ponty, czy Michała Urbaniaka, zdarza się słuchać, choć zwykle są dodatkiem do „klasycznego” jazzowego zestawu perkusja+kontrabas+trąbka+saksofon. Dwóch jazzowych skrzypków o równorzędnych umiejętnościach i wyobraźni muzycznej, to już wydaje się niezwykłe. A jeśli do tego dodamy wiolonczelę (pełniącą – musimy to przyznać, w znacznej mierze funkcję kontrabasu) i niemal niewystępującą w tego typu muzyce – altówkę… Mamy w efekcie najbardziej „klasyczny” z klasycznych zestawów w historii muzyki – kwartet smyczkowy.

Koncert w piwnicach Tygmontu był więc z jednej strony bardzo „klasyczny’, z drugiej – absolutnie wyjątkowy. Publiczność skupiła się wokół muzyków, którzy zajęli miejsce na samym środku sali, ignorując niewielką scenę przy barze. Ponad dwie i pół godziny grali swoje kompozycje i własne opracowania. Ich muzyka, to jazz z dobrej, starej szkoły nowoorleańskiej, z wyczuwalnymi naleciałościami filharmonicznymi i ludowymi. To wspaniałe w muzyce jazzowej, że łączy tyle wątków i nurtów. Wiolonczelista Krzysztof Lenczowski pracował na dwóch etatach: basisty i perkusisty. To głównie dzięki niemu kwartet smyczkowy brzmiał niczym mała orkiestra symfoniczna. W momentach, w których na moment przestawał grać, jego brak natychmiast był bardzo odczuwalny. Altowiolista Michał Zaborski imponował nie tylko wzrostem (210 cm), ale i sprawnością i wyobraźnią harmoniczną. Jego „pojedynki” na najbardziej wariackie pasaże z drugim skrzypkiem, były ozdobą koncertu. Motorem Atom String Quartet są jednak skrzypce. Mateusz Smoczyński i Dawid Lubowicz, to fantastyczny, napędzający się nawzajem tandem. Każdy z nich z osobna jest pierwszym skrzypkiem, każdy ma budzące szacunek dokonania i ogromne doświadczenie w jazzie i muzyce klasycznej. Każdy z nich jest solistą wysokiej klasy. A mimo to potrafią współdziałać i nie zagłuszają się nawzajem. W „zwyczajnych” kwartetach drugi skrzypek jest zawsze trochę poszkodowany. Zamiast melodii, gra rytmiczny i harmoniczny akompaniament. W tym przypadku nic takiego nie ma miejsca. Gdy solówki gra Dawid, Mateusz wycofuje się na drugi plan, ale za chwilę to on przejmuje dowodzenie i Dawid ustępuje mu miejsca. Niezwykłe były momenty, gdy do improwizacji Dawida i Mateusza wkradały się motywy ludowe. Dawid – rodowity zakopiańczyk doskonale łączy jazz ze stylistyką góralską. Mateusz potrafi wpleść w swoją improwizację blask muzyki klezmerskiej.

Chłopaki grają własne kompozycje, bo nie ma po prostu literatury muzycznej na jazzowy kwartet smyczkowy. Muszą wymyślać świat od początku. I to też jest niesamowite.
Potrafią też współdziałać z innymi muzykami jazzowymi. Na koncercie w Tygmoncie, na kilka numerów przyłączył się do nich Grzech Piotrowski. Malutki saksofonista niemal zniknął za swoim złotymi tenorem. Razem zagrali kilka standardów, a potem saksofonista dyskretnie usiadł z boku i słuchał, razem z nami, wyczynów smyczkowców.
Podczas drugiego bisu Mateuszowi pękła struna E i tylko dlatego puściliśmy ich do domu o wpół do pierwszej w nocy.